Tata Przedsiębiorca logo
07 marca 2023

To write or not to write.

Poniżej wstawiłem fragment mojej powieści. Nie muszę przytaczać tutaj tła historii, bo fragment zawiera wystarczające wprowadzenie do historii. 

 

Jednak, jestem ciekaw Twojej opinii na temat tego skromnego dzieła. Czy jest to coś, co lepiej zostawić w szufladzie, czy jednak publikować po napisaniu? Czy jest to coś co może się podobać, czy raczej w stylu - "dobre, ale więcej nie pisz". Po prostu chciałbym poznać Twoje zdanie. 

 

Bez większych przeciągań zapraszam do lektury, miłej zabawy!

Rozdział pierwszy 

Dawno temu mój przyjaciel opowiadał mi historię, w której próbował mi udowodnić, że można mieć tak potężny syndrom dnia poprzedniego, że nawet koty głośno tupią i słońce za głośno świeci. Nigdy nie chciałem mu wierzyć i śmiałem się za każdym razem kiedy mi to opowiadał. Do dziś, bo dzisiaj jest ten poranek, w którym wolałbym się nie obudzić. Poranek w którym oczy nie chcą się otwierać i wszystko wydaje się jak w spowolnieniu. Nie wspominając o uczuciu suchości w gardle i ustach, porównywalnej do pustynnych piasków w samym zenicie w bezchmurny dzień.

Dałbym radę to jakoś znieść, gdyby nie ten natarczywie dzwoniący telefon. Już chyba siódmy raz dzwonił. Otwieram oczy i powoli rozglądam się. Ucieszyłem się - w pokoju nawet nie mam bałaganu, a mogło być gorzej. Na nocnej półce przypomina się znowu telefon. Powoli wyciągnąłem rękę przed siebie, ale nie zdążyłem. Byłem blisko w zgadywaniu, jednak 17 nieodebranych połączeń. Wszystkie 17 to kochana osoba mojego szefa. Nie chce odbierać, bo z bossem jest jak kobietą. Jak widzę 17 nieodebranych połączeń to wyobrażam sobie wszystko co najgorsze, a w moim stanie każdy dźwięk świdruje w mózgu otwór wielkości odwiertu szybu naftowego. Zmiana pozycji przyszła niespodziewanie gładko, ale kosztem zawrotów w głowie.  

- Dobra odbiorę… - mówię do siebie głośno i podnoszę telefon do ucha - Tak Szefie? 
- Lisowski gdzie Ty jesteś! - dobiegł krzyk z telefonu.  
- Właśnie skończyłem bardzo ważne szkolenie i nie mogłem rozmawiać. 
- Jakie szkolenie? wczoraj miałeś Lisowski! a nie dzisiaj do 12:00! - chyba wie, że kłamię. Głos w słuchawce już spokojnie dodał resztę szczegółów i na koniec - zbieraj się, robota jest. 
- Tak jest szefie! - powiedziałem na tyle przekonująco na ile mogłem, a rozmówca w odpowiedzi już tylko westchnął i się rozłączył.

Proces powrotu do żywych nie przypominał zwykłego porannego rytuału. Po pierwsze było już po 12, a po drugie, pokonanie wyraźnie silniejszej grawitacji w łóżku, graniczyło z wyczynem godnym najlepszych astronautów. Szybki prysznic, skromne śniadanie, perfumy i do wyjścia. 

 

Siedzę wygodnie w fotelu mojego wynajętego automobilu z opłaconym kierowcą. Obraz za szybami szybko przewija pejzaż miasta, a wiatr wieje z uchylonego okna. Można by powiedzieć, że jest super gdyby nie ta baba z torbami pełnych zakupów, która się pcha i chyba domaga się jeszcze połowy mojego miejsca, ach. Tak, w autobusie bywa ciasno i często nie brakuje różnego rodzaju autoramentu. Do tego strasznie trzęsie i w żołądku moje skromne śniadanie walczy o niezależność i wolność. Na szczęście tym razem tylko kilka przystanków. Wysiadam na ulicy Powstańców i spokojnym marszem zmierzam na ulicę Kilińskiego. Okolica nie najgorsza, domy zadbane, wszędzie rośnie zieleń, domy w wysokim standardzie i nawet samochody jakieś lepsze. Wchodząc na Kilińskiego od razu zauważyłem kilka domów dalej żółte taśmy i migające błękitem koguty. Mówię do siebie pod nosem: - o! jak mało gapiów się zleciało, rzadkość w tych czasach. 

Nawet nie musiałem się przepychać, aby podejść do taśm i pilnujących ich policjanta.
- Nie wolno wchodzić - stanowczo zaznaczył swoje stanowisko młody posterunkowy. 
- Idę do pracy - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. 
- To proszę obejść miejsce zdarzenia. 
- Pan mnie chyba nie rozumie, moje miejsce pracy jest tam w środku - wskazałem palcem dom, który był zabezpieczony przez policję. 
- A kim Pan jest? serwisantem? - szybko ocenił mnie posterunkowy - proszę przełożyć termin wizyty.

Według tego faceta mógłbym być co najwyżej serwisantem sieci wi-fi? Ale mnie wkurzył. W momencie kiedy podniosło się moje ciśnienie, to przypomniałem sobie o mojej “odznace”, którą z szarmanckim ruchem i szyderczym uśmiechem wyjąłem z kurtki. Moja pięknie zalaminowana legitymacja błyszczała w słońcu. Czego oczywiście nie zapomniałem wykorzystać, żeby zwrócić uwagę posterunkowego. 
- Co to jest? - zapytał lekko oślepiony mężczyzna w mundurze. 
- Moja przepustka idioto, ale tego nie powiedziałem głośno, a jedynie - moja legitymacja śledczego! - Mrużąc oczy przed moim zajączkiem, posterunkowy złapał mój dokument i po chwili czytania, z lekkim uśmiechem szydercy powiedział - proszę przejść, czekają na Pana, Panie Kacperku. 
- Dziękuję - mówiąc to zabrałem moją własność i od razu poszedłem w kierunku frontowych drzwi. 

 

Przekraczając próg zauważyłem, że dom należy do zadbanych, ładnie wykończonych i na tyle na ile pozwalał ocenić się hol, schludnie urządzonych. Poczułem ukłucie zazdrości. Kolejny policjant wskazał mi pokój, gdzie na fotelu siedziała zapłakana kobieta. W pomieszczeniu dalej, w kuchni leżało ciało zakryte od stóp do głowy. Oficer śledczy podszedł do mnie, od razu jak mnie zauważył. Zbliżył się naprawdę blisko, aż zacząłem się bać, że coś poczuje, ale on po prostu zaczął szeptać:

- Witaj młody, mamy kilka możliwych scenariuszy, ale brakuje nam ewidentnych dowodów. Podejrzewamy, że żona dowiedziała się o możliwej zdradzie męża i to ona go nożem dźgnęła, a nie jak nam teraz opowiada “aniołek” - kiwnął znacząco głową w kierunku pani domu - że go tak zastała na podłodze jak wróciła z pracy.
- Nie dziwota, że zginął mieszkając na tej ulicy - cicho odpowiedziałem. 
- CO?
- No mieszkał na ulicy Kilińskiego po angielsku “kill’im” to zabić go, więc znak, że musiał zginąć.
- Młody wiesz, że ja nie łapie tych twoich żartów? - popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem detektyw. 

Ja ledwo powstrzymując śmiech, próbowałem się opanować. 
- Panie Lisowski - już powiedział inspektor głośno - bierzmy się do roboty. Mógłby nam Pan pomóc?

Kobieta na fotelu ożywiła się i zerknęła w moim kierunku. Trzeba przyznać, że ładna ta Pani zabójca. Wyraźne usta, duże niebieskie oczy i jasno blond włosy elegancko upięte w kok. Jednak sposób w jaki na mnie patrzyła, zaczął napawać mnie strachem. Widać było, że musi pracować w jako jakiś dyrektor i jest nawykła w wydawaniu rozkazów, bo silnym i zdecydowanym tonem zapytała:

- Kim jest ten młody mężczyzna i co robi w moim domu? 
Mój ulubiony oficer śledczy idąc w kierunku podejrzanej zaczął tłumaczyć:
- Ten młody człowiek to Tomasz Lisowski i pełni rolę doradcy śledczego. Na pewno czytała Pani w sieci o jego zasługach w kilku trudnych śledztwach, prawda?  
- Tak - odpowiedziała nieco ciszej kobieta. 
- Pomoże nam - kontynuował mężczyzna - dzięki niemu dowiemy się kto zabił Pani męża.

Od tego momentu wyraz kobiety się zmienił. Brakowało tej pierwotnej pewności siebie, a zaczął pojawiać się lęk. Dobrze to widziałem. W ciągu kilku chwil z agresywnej Pani dyrektor, zrobiła się wystraszona co najwyżej stażystka. Nic nie mówiąc podszedłem do mężczyzny, niegdyś gospodarza. Poza głową, ciało było przykryte białym materiałem, ale w miejscu klatki piersiowej, przebijała się plama krwi. Nożem czy pistoletem?

Usiadłem koło głowy denata, położyłem rękę na jego czole i zamknąłem swoje oczy. Skupiłem się. W powietrzu czuć zapach świeżego powietrza, które wpada przez okna i otwarte drzwi, ale także ten specyficzny metaliczny zapach krwi. Pod palcami czułę już zimną skórę. Słyszę rozmowy oraz hałas ludzi i sąsiadów zebranych pod domem. 

 

Nagle w jednym momencie usłyszałem dźwięk wodospadu uderzający o moją głowę z tak ogromną siłą, że prawie ogłuchłem i w uszach pozostał wyłącznie dźwięk szumu wody. Przed oczami ukazało się bezkresna głębia wody. Nieważne w którym kierunku się odwrócę, tam toń wody. Wyjątkiem jest dół, bo jest schowany lekko w cieniu sugerując dno, a nade mną woda lekko rozjaśniona jakby tam mogła być powierzchnia. 

Podpływa do mnie mała kulka światła. Nieśmiało i powoli zbliża się do mojej ręki. Niezwykła, piękna i wydaje się emitować żółty kolor. Wygląda na zagubioną i może wystraszoną, a na pewno nieśmiałą. Nie zbliżę się do niej, bo ja tu mogę wyłącznie dryfować w miejscu. Światełko zbliżyło się do mnie i z każdą chwilą światło zdawało się przechodzić w tak silny rozbłysk, że straciłem na chwilę obraz. Znowu stoję w tym eleganckim domu. Właśnie ściągnąłem buty na przedpokoju i wchodzę do salonu. Wokół mnie panuje idealna cisza. Wszystko jakby odbywało się jakoś wolniej. Na ścianie widzę włączony telewizor. W telewizji wiadomości z kanału Drugiego. Gdy idę do kuchni i odwracam wzrok w kierunku pieca, to widzę przy nim piękną kobietę o blond włosach. Jej twarz wykrzywia grymas złości. Coś krzyczy… Widać też, że płakała. Szybko zbliżyła się do mnie i nagle poczułem przepotężny ból w klatce piersiowej. Ostatkiem sił zdążyłem tylko zerknąć na zakrwawioną dłoń. Gdy tak sobie opadałem, to kobieta nie przestawała na mnie wrzeszczeć, a kątem oka zauważyłem, że trzymała ogromny nóż kuchenny. Ile bym dał, żeby usłyszeć co krzyczy. Poczułem nieopisaną potrzebę przeproszenia jej.

W momencie w którym uderzyłem głową o podłogę, to otworzyłem oczy. Zareagowały na światło, a w jedno uderzenie serca później zalał mnie gwar hałasów z domu i zewnątrz. Wróciłem. Siedziałem na podłodze obok ciała, zamordowanego mężczyzny. Łapczywie łapałem powietrze i tarłem ręką swoją klatkę piersiową. Ogarnęło mnie silne uczucie, że jednak się zrzygam. Trwało to kilka minut zanim opanowałem oddech na tyle, aby rozejrzeć się dookoła. Oficer śledczy pytająco zerknął na mnie, a w oczach było widać oczekiwanie. Lekko kiwnąłem głową na znak, że przypuszczenia oficera są prawdziwe. Z miejsca wstał i jednym, zgrabnym ruchem wyciągnął kajdanki, którymi kolejno zakuł zabójczynię. Wiem, że do rozprawy powinno się używać zwrotu - podejrzana - jednak ja już wiedziałem. Powolnym krokiem podszedłem się do otwartego okna w kuchni. Oparłem się ciężko na blat i wskazałem stojak z nożami, gdzie był ten jeden, którym dokonano zabójstwa. Już zakuta gospodyni zaczęła rzewnie płakać, kiedy rozpoczęła podróż do radiowozu.
- spisałeś się młody - pogratulował mi detektyw.
Po jego minie nie widziałem czy jest szczęśliwy, smutny czy zły. Skinął głową przy frontowych drzwiach i wyszedł. Ja potrzebowałem jeszcze chwili, aby zebrać myśli i odzyskać oddech. Coś mnie zabolało w brzuchu, może miałem dalej to wrażenie jakby nóż, który już jest pakowany jako dowód rzeczowy, był wciąż w mojej klatce piersiowej, a może to jeszcze moje śniadanie walczy o wyjście nie tędy co trzeba?

Tak, potrafię zajrzeć w ostatnie wspomnienia nieboszczyka i zobaczyć ostatnią twarz, w 99% zabójcy. Później już tylko policji zostaje znaleźć dowody i zanieść je do sądu, bo przecież nikt nie uwierzy na słowo jakiemuś dziwakowi, który “gada z umarlakami”.

 

Rozdział drugi

Wchodząc na komendę przywitał mnie młody posterunkowy Nowak. Już z daleka się do mnie uśmiechał. Lubi mnie tylko dlatego, że jest tu od niedawna i nie zdążył się zepsuć jak reszta osób pracujących na tym posterunku. 

- Cześć Tom. Mam dla Ciebie dobrą i złą wiadomość. Którą wolisz usłyszeć wpierw? 
- Miejże litość dla mnie. Tej złej nie możesz sobie zatrzymać? 
- Wiesz, że nie - uśmiechnął się młody policjant. - Zacznę od tej dobrej - zdecydował za mnie. - Podkomisarz Maczek rzucił swojemu asystentowi dokumenty ze sprawy na Kilińskiego i od razu poszedł do biura Komendant.
- I co w tym dobrego? - ściągnąłem brwi ze zdziwienia 
- Już Ci mówię. Gadali tam już kilka minut i jak wszedłem, żeby podać pocztę, to słyszałem jak Maczek Ciebie chwalił. - podekscytował się Nowak - mówię Ci, czuje premię w powietrzu
- Maczek, coś Ty zrobił - zrobiłem klasycznego face-palma - teraz przypomni o mnie i… 
- No to jest ta zła wiadomość - przerwał mi wciąż uśmiechnięty posterunkowy - masz się zgłosić jak najszybciej do biura komendant. 
- Wiesz co, ja dziękuję za takie wieści - powiedziałem na odchodne i skierowałem się do biura komendanta.

Jest to trochę mylące, bo biuro komendanta jest zajęte przez Panią Komendant, która z jakiegoś powodu mnie nie lubi. Dlatego unikam spotkania z nią jak ognia. Niestety jako zewnętrzny specjalista jestem na nią skazany, bo jest tutaj moim bezpośrednim przełożonym. W drodze do biura Pani Komendant, tredycyjnie zahaczyłem o kuchnię, żeby zrobić sobie kawy z ekspresu. Uśmiechnąłem się do siebie, bo nazwanie tego urządzenia w policyjnej kuchni ekspresem, to jak nazwanie roweru samochodem. Jednak ludzie w moim stanie nie wybrzydzają. Nalałem kubek czarnej kawy z przelewówki i udałem się posłusznie na dywanik. Już z daleka było słychać krzyki.

Puk-puk 

- Tom, znaczy Lisowski, proszę usiądź - przywitała mnie Komendant.
- Pani Komendant Włodarczyk - uśmiechnąłem się - dzień dobry, co dobrego u Pani słychać? - zagadałem niby niewinnie. 
- Podkomisarz Maczek pochwalił Pana podczas dzisiejszej akcji - mówiąc to Włodarczyk znacząco spojrzała na Maczka, który nic sobie nie robił z przytyku.
- Dziękuję, ale to tylko moja praca, Pani Komen… 
- Cicho! - podniosła głos - Ty miałeś się uczyć, a nie wyręczać tego starego capa! Miał pokazać Ci najważniejsze elementy śledztwa, żeby Cię nauczyć - wskazała palcem Maczka - a on znowu poszedł na łatwiznę. Pani Komendant wstała zza biurka i podniosła głos - Władek, co Ty kurwa robisz! - pytanie retoryczne - zapomniałeś jak to działa? wpierw dowody, świadkowie, analizy i przede wszystkim nakaz sądowy. Ale nie! - Komendant zaczęła chodzić za biurkiem - nasz dzielny weteran stwierdził, że od razu aresztuję podejrzaną. Bez udowodnienia winy. Na podstawie czego? - wymownie zerknęła na inspektora, ale nie oczekiwała odpowiedzi. Wskazała na mnie ręką i dodała - na podstawie słów Duszka Kacperka, kurwa. - I z tymi słowami usiadła.

Nastała cisza.

Jak to mówią: opierdol z rana jak śmietana. Mimo, że jest już mocno po południu. Mój dużo starszy współ-interlokutor, nie wyrażał żadnych emocji na twarzy. Nawet nie poruszał się i też nic nie mówił. Tak jakbym ja coś mówił. Przypomniałem sobie o kubku trzymanym w rękach i zdecydowałem się na pierwszy łyk kawy. Teraz już wiem, że nazwanie tej rury kawą to obraza nawet dla rozpuszczalnej cappuccino z automatu na dworcu. 

Szefowa w milczeniu przyglądała się nam i wszystko byłoby w porządku, gdyby jej wyraz twarzy nie zmienił się, jakby ją olśniło.

Tak piszę dla relaksu. Ja właśnie po całych dniach pisania sprzedażowych tekstów, analizowania danych i pracy w marketingu potrzebuje chwili wytchnienia. Brzmi to dziwnie, bo po pracy przy komputerze, powinienem szukać raczej sportu (żeby zrzucić kilka kilogramów), jednak miewam ogromną potrzebę wyrażenia się. Takie pisanie pozwala mi ułożyć dużo rzeczy w głowie, zbadać i lepiej poznać swoje emocje oraz budować wewnętrzne poczucie kreacjonizmu, bo kocham coś tworzyć. 

Będę wdzięczny za każdy komentarz. Wiem, że warsztat muszę jeszcze doszlifować, ale pisanie sprawia mi frajdę, a jestem ciekaw czy może też sprawiać frajdę w czytaniu :) 

​​​​​​​

​​​​​​​

© 2021 Tata Przedsiębiorca